poniedziałek, 21 maja 2012

Rozdział 2

Boże, jak ja nienawidzę takich dziewczyn. Panna idealna. Idealny uśmiech, idealne oczy, idealne nogi, idealna sylwetka. Idealne zachowanie. Nosz...
I jeszcze ta wtopa z powitaniem. Co ona, myśli, że będę ją po rękach całować. No bez przesady, tak? 
- Zayn, wysiadamy – Lou szturchnął mnie w ramię.
Właśnie, zapomniałem powiedzieć jeszcze i tym, że dziś będziemy nocować w domu tej panny-idealnej. Harry i ten jego długi język...
Byliśmy już mocno spóźnieni na umówiony z panem Creews’em popołudniowy obiad. Dlaczego? Z powodu szofera-idioty. Ot co! I przy okazji wstąpiliśmy do jakiejś kwiaciarni, a właściwie Liam wstąpił, bo „głupio iść z pustymi rękami”. Tej lasce trzeba by skręta dać, żeby się wyluzowałam, a nie jakieś badyla.
Ale pomińmy sprawę Liama i jego kwiatków. Właśnie staliśmy przed jednym z  najpiękniejszych domów, a właściwie prawie pałaców w Londynie. Nie no, robił wrażenie. Wielki dom otoczony jeszcze większym ogrodem. Aleję, która prowadziła do domu otaczały wiekowe drzewa. Byłem pod wrażeniem.
Gdy doszliśmy do drzwi rozejrzeliśmy się za dzwonkiem. Nie ma. Harry z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
-         Mamy wejść ot tak, po prostu?
-         Może spróbuj tym? – wskazałem na wiszącą na drzwiach mosiężną kołatkę. Harry zmierzył ją w dłoni i mocno zastukał.
Po chwili przed nami stanął starszy pan. Zanim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, on zwrócił się do nas.
-         Zapraszam, pan Creews już oczekuje.
Przechodząc przez korytarz usłyszałem dźwięki fortepianu. Ładne dźwięki. Nie takie, jakie wydobywałem z tego instrumentu ja, kiedy próbowałem grać. To była piękna muzyka. Starszy pan wprowadził mnie i chłopaków do olbrzymiego salonu połączonego z jadalnią. Creews siedział już przy zastawionym stole. Jednak moje spojrzenie zwróciło co innego. Na fortepianie grała jego córka. Ubrana już inaczej, w płaskie balerinki, długie ciemne rurki i koszulkę z kolorowym nadrukiem. Aż mi nie pasowała do takich ciuchów. Ale to nie strój przykuł moją uwagę. Nie mogłem odwrócić wzroku od skupionej, spokojnej twarzy i chudych palców śmigających po klawiaturze. Gdy dziewczyna zorientowała się, że jesteśmy w pokoju zakończyła melodię i wstała z podłużnego stołka. Creews zrobił to samo.
-         Witam panowie – powiedział z uśmiechem, podając każdemu z nas dłoń.
-         Dzień dobry, jeszcze raz, panie Creews. Przepraszamy za spóźnienie – Nail nie spuszczał wzroku z nakrytego stołu.
-         Och, nie szkodzi, nie czekaliśmy zbyt długo, prawda Hope?
-         Nie, wcale – wyczułem w głosie nutkę sarkazmu .
Zaproszono nas do stołu. Zająłem miejsce naprzeciwko Hope. Podniosła na  mnie wzrok znad swojego talerza. Również na nią spojrzałem. I wydawało się, że na tym zakończyła się moje spotkanie z córką pana Creewsa.
Po skończonym posiłku Hope została wysłana przez ojca po jakiegoś Joela. Po chwili wróciła, kręcąc głową.
-         Joel śpi, nie będę o budzić. Sama pokażę im pokoje. – jej ojciec skinął tylko głową, bo zajęty był rozmową przez telefon.
-         Proszę za mną – poprowadziła nas po szerokich marmurowych schodach – wasze bagaże zostały już przeniesione – poprzedziła moje pytanie.
Kolejno otworzyła pięć drzwi prowadzących do jasnych pokoi.
-         Jakbyście nie mieli ochoty siedzieć tu cały czas, zapraszamy do ogrodu – uśmiechnęła się i znikła za drzwiami pokoju naprzeciwko.
Po ogólnym zapoznaniu się z domem postanowiłem faktycznie wyjść do obszernego ogrodu. Schodziłem powoli po schodach, wsłuchując się w dźwięki fortepianu. Zatrzymałem się w drzwiach salonu chcąc zobaczyć, czy to ona znowu gra. Znów zobaczyłem skupioną twarz. Nie myśląc wiele zrobiłem kilka kroków w przód, zdawała się mnie nie dostrzegać. Na pewno nie dostrzegała. Była przecież taka skupiona. Idealna.
-         Podoba ci się jak gram? – wyrwał mnie z zamyślenia jej głos. Nie zauważyłem, kiedy przestała grać. Teraz jej oczy pilnie mi się przyglądały.
-         Co? A taa –wydukałem, odwracając wzrok – dobrze ci idzie, chciałbym tak grać.
-         O, myślałam, że twoim celem życiowym jest zgarnięcie jak największej liczby obserwatorów na twitterze – rzuciła sarkastycznie. Nie odpowiedziałem.
-         Grałeś już kiedyś? – znów się odezwała.
-         Ta, próbowałem.
-         Chodź – zaprosiła mnie ruchem dłoni na podłużny taboret przed fortepianem. Nieśmiało usiadłem obok niej – spróbuj.
Przekartkowała notes z nutami, wybrała dość prostą melodię. Spróbowałem zagrać. Po kilku sekundach jej twarz wykrzywił grymas.
-         Dosyć. Kaleczysz fortepian .
-         Fakt. Nie jestem tak dobry jak ty – zaśmiałem się gorzko.
Uśmiechnęła się i złapała za moje dłonie. Spojrzałem na nią pytająco. Ułożyła moje palce na klawiaturze fortepianu.
-         Jeszcze raz  – powiedziała, nie puszczając moich dłoni.
Teraz szło lepiej, bo to ona grała moimi dłońmi. Czasami przyciskała je do klawiatury mocniej, czasami lżej. Czułem, że muzyka przebiega przez moje ciało. Wspaniałe uczucie. Na zakończenie wygrała moimi dłońmi trzy ostatnie dźwięki.  Uśmiechnęła się tryumfalnie.
-         Każdy potrafi grać. Tylko nie wszyscy o tym wiedzą.
-         Może masz rację. Ale ja nie mam czasu się uczyć. Poza tym, mój nauczyciel zrobiłby się gwiazdą dzięki tym lekcjom –odpowiedziałem nie odwracając wzroku od instrumentu.
Zaśmiała się.
-         A chciałbyś się nauczyć?
-         Jasne – odparłem.
-         To zapraszam do mnie na lekcje – znów się zaśmiała.
-         Jaja sobie robisz?
-         Nie, dlaczego. Trochę już umiem, chętnie cię podszkolę –uśmiechnęła się do mnie i zaczęła znów wygrywać melodię.
-         Wiesz, nie wiem, może to będzie dla ciebie kłopot...
-         W wakacje siedzę całymi dniami w domu, nigdzie nie wychodzę. Jaki kłopot? – wzruszyła ramionami.
-         Skoro tak mówisz – zacząłem, ale wpadła mi w słowo
-         To we wtorki?
-         Ok...
-         Wtorek, szesnasta. Zawsze tutaj – dokończyła planować. Przytaknąłem.
Powoli wycofałem się z pokoju, zostawiając ją samą.
Przebierając się w dres służący mi za pidżamę przeklinałem się w  duchu. Lekcje gry na fortepianie z panną idealna. To będą najgrzeczniejsze godziny w moim życiu.

Matko boska! Jaka  ja jestem głupia! Naprawdę zawsze muszę być taka uczynna i miła? „chętnie cię podszkolę”, co to w ogóle miało być?! No pięknie, teraz do końca wakacji będę musiała użerać się z tym chłopakiem. Jak mu było... Zayn. Tak, ten mulat to Zayn.
A więc we wtorkowe popołudnia czekają mnie lekcje z kompletnym muzycznym zerem. On nie potrafi grać...
Hope, musisz popracować a byciem bardziej krytyczną i mniej uczynną. Zapamiętam na przyszłość, Dzięki mój wewnętrzny głosie. Szkoda, że odezwałeś się już po fakcie.

Obudziły mnie promienie słońca wpadające do pokoju przez odsłonięte rolety. Rozejrzałem się po pokoju. No tak, byłym zapomniał. Przecież znajdujemy się w rezydencji pana Creewsa i jego córki – panny idealnej, która notabene ma mnie uczyć grać na pianinie. Brawo Zayn! Ty to jednak nie umiesz odmawiać.
Wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju, mając na celu obudzenie reszty zespołu. Na korytarzu zacząłem się zastanawiać, które drzwi właściwie należą do pokoi chłopców. Na ślepo wybrałem te naprzeciwko moich. Pokój był znacznie większy od mojej sypialni, na łóżku leżała osóbka przykryta po same uszy, zobaczyłem tylko skrawek jasnych włosów.

Naill

Powoli zakradłem się do łóżka i usiałem na jego brzegu. Objąłem leżącego przyjaciela i powiedziałem mu do ucha;
-         WSTAWAJ, BLONDYNKU.
Postać odwróciła się do mnie, i o kurwa mać, nie był to Naill.
-         Nie te drzwi – powiedziała skrzywiona Hope, rozcierając ucho.
-         Jezu, sorki, nie wiedziałem że... –zerwałem się na równe nogi. Miałem nadzieję, że nie zauważyła moich rumieńców.
-         Nie szkodzi, Naill to ten blondynek?
-         Tak, i dlatego pomyliłem go z tobą.
Uśmiechnęła się.
-         Ładnie się rumienisz.
Już miałem coś odpowiedzieć, gdy spod łóżka wskoczyło jakieś stworzonko i z piskliwymi odgłosami rzuciło się na mnie.
-         Oskar! Oskar uspokój się! – dziewczyna zerwała się z łóżka i chwyciła, jak się okazała malutkiego mopsa na ręce – przepraszam cię za niego, próbuje mnie bronić – powiedziała drapiąc psiaka za uchem.
Uśmiechnąłem się i też spróbowałem go pogłaskać. Oskar zawarczał ostrzegawczo.
-         Chyba cię nie polubi – zaśmiała się.
-         Na to wygląda – rzuciłem jeszcze bardziej zawstydzony – to ja już może pójdę.
-         Mhm – pokiwała głową – widzimy się na śniadaniu.

Na śniadaniu zameldowali się wszyscy członkowie zespołu, pan Creews i jego córka. Gospodarz zajął nas wszystkich rozmową o naszych planach na przyszłość. Najbardziej zaangażowali się o dziwo Naill i Liam, którzy byli zwykle mniej wygadani niż reszta. Widać, polubili pana Creewsa.
Gdy po posiłku i spakowaniu swoich ciuchów zaczęliśmy się żegnać zaczepiłem Hope.
-         Wiesz, że wtorek jest jutro?
-         Wiem – odparła –czekam o szesnastej.
I mniej-więcej tak zakończyła się nasza poniedziałkowa rozmowa. 

sobota, 5 maja 2012

Rozdział 1


- Hope, jesteś już gotowa? Za chwilę musimy wyjść.
Spojrzałam w lustro, poprawiając długie, blond włosy. Dziś znów musiałam być przy kolejnym przemówieniu ojca – przedstawiciela jednej z angielskich partii politycznych. Za kilka tygodni rozpoczynały się wybory, a więc startowały kampanie wyborcze. Mój ojciec często brał udział w dyskusjach, bankietach, balach charytatywnych...bla, bla. A ja? Ja mu towarzyszyłam. Mama chyba ugięła się pod ciężarem tego obowiązku, bo któregoś dnia pojechała do przyjaciółki i... nie wróciła. Potem otrzymaliśmy tylko krótką wiadomość o tym, jak to pięknie układa jej się z Johnem – jej nowym chłopakiem. Ale wracając do mnie: nazywam się Hope Marie Creews i jestem córką Edwarda Creews’a – ogólnie znanego polityka. Pewnie teraz myślicie sobie „jaki idiota może dać dziecku na imię Hope?”. Odpowiedź brzmi – moja matka! Ja nie wiem, po prostu nie mam pojęcia, jak można wymyślić takie durne imię!
-         Hope! – usłyszałam ponaglający głos mojego ojca.
-         Już schodzę! – odkrzyknęłam.
Zeszłam na dół wygładzając po drodze białą koszulkę. Nie mogłam pozwolić sobie na strój, który skompromitowałby mojego ojca. O dżinsach, i kolorowych koszulkach nie było mowy. Większą część mojej „wyjściowej” garderoby stanowiły więc sukienki sięgające przed kolano, ołówkowe spódniczki i proste  kroju koszule. I kapelusze. Uwielbiam kapelusze!
Spojrzałam na mojego ojca. Ubrany w dopasowany czarny garnitur. Czerwony krawat kontrastował z białą koszulą. Wyglądał nienagannie.
-         Świetnie wyglądasz – uśmiechnęłam się do ojca.
-         Ty również – popatrzył na mnie zadowolony – tylko te buty... – wskazał na czarne , matowe szpilki na platformie.
-         Przesadziłam?
-         Nie, po prostu boję się, że będę musiał cię holować ‘ba barana’ z powrotem – zaśmiał się.
-         Może nie będzie aż tak źle – wsunęłam dłoń pod podane ramię i ruszyliśmy do wyjścia.
Drzwi otworzyła nam pokojówka. Kurde, służba w domu to dobra sprawa. Ojciec pomógł mi wsiąść do czarnego samochodu. Sam usiadł obok mnie.
-         Dzień dobry panie Creews – usłyszeliśmy dochodzący z przedniego siedzenia głos.
-         Dzień dobry– odpowiedział mu ojciec.
-         Witaj panienko – tym razem staruszek kierujący samochodem zwrócił się do mnie.
-         Cześć, Joel – przywitałam się z szoferem.
Joela najbardziej lubiłam ze wszystkich ludzi pracujących w obrębie naszej willi. Był on starszym panem, na oko dochodził już do siedemdziesiątki. Miał miły uśmiech i piękne, niebieskie oczy. Uwielbiałam z nim rozmawiać. Tym razem jednak nie było czasu na rozmowy. Musieliśmy jak najszybciej dostać się do budynku nowej, elitarnej szkoły muzycznej w której otwarciu miał uczestniczyć mój ojciec. Gdy dotarliśmy na miejsce Joel otworzył drzwi po mojej stronie i podał i pomarszczoną rękę. Podparłam się o nią i chwilę potem pewnie stałam na chodniku. Gdy dołączył do mnie tata ruszyliśmy zająć swoje miejsca. Po kilku minutach tata został poproszony o głos. Zostałam wystawiona na serię ciekawskich spojrzeń. Nie znosiłam tego. „Nogi razem, plecy prosto, patrz przed siebie” powtarzałam w myślach. Po pół godziny moich modlitw o zakończenie przemówienia ojciec wreszcie zszedł z mównicy i zajął miejsce obok mnie. Posłałam mu pełne wdzięczności spojrzenie. Pochyliłam się w jego kierunku i szepnęłam:
-         Wszyscy się patrzą.
-         Nie martw się, zaraz znajdą sobie inny obiekt obserwacji – uśmiechnął się porozumiewawczo.
Chciałam spytać, o co mu chodzi, ale z ustawionych nieopodal głośników wypłynęła muzyka, która zagłuszyła mój szept. Musiałam przegapić zapowiedź. Mój wzrok skierował się ku scenie. Po chwili uniosłam brwi. Na podeście pojawiło się pięciu chłopców, tak na oko w moim wieku. Piosenka, którą śpiewali mało mnie zainteresowała. Ot, takie nie-do-konca-wiadomo-co. Może taki ma tytuł? Przyjrzałam się po kolei każdemu. Pierwszy od lewo, ubrany w czerwoną koszulę w kratę, oczy chyba brązowe. Kolejny, blondynek-aniołek obrany w niebieską koszulkę polo. Następny, chyba trochę niedogolony szatyn w koszulce w paski i czerwonych spodniach na szelkach. Przedostatni był chłopak o ciemniejszej karnacji i przykuwającym spojrzeniu. Ostatni, stojący najbliżej mnie był chłopak z brązowymi, sięgającymi do karku kręconymi włosami i zielonymi oczami. Po chwili zdałam sobie sprawę, że za długo wpatruję się w chłopaka i zawstydzona spuściłam wzrok.
Zaczęła rozglądać się po publiczności. Widząc tłum rozkrzyczanych dziewcząt, nieco oddalony od sceny ciężko westchnęłam. A więc to jakiś znany zespół. Doszłam do wniosku, że jestem nieco zacofana w tym temacie. Słucham nieco innej muzyki. Ta jest dla mnie zbyt... cukierkowa? płytka? dziecinna? Nie wiem.
Ten zespół z bożej łaski, który z każdą piosenką coraz mniej mi się podobał, wreszcie zakończył swój koncert. Wszyscy zgodnie odklaskali swoje i zaczęli podnosić się z miejsc. Już miałam powiedzieć coś do ojca, gdy zauważyłam, że nie ma go przy mnie. Niespokojnie rozejrzałam się za moim opiekunem. No pięknie! Jeszcze tego mi brakowało! Teraz się zgubię, bo tatulek gdzieś sobie poszedł. I skończy się tak, że będę musiała wracać do domu na piechotę najprawdopodobniej boso, bo moje piękne szpilki zaczęły mnie uwierać...
Pamiętając, że muszę zachować zimną krew znów rozejrzałam się w około. Jest! Tatulek mój kochany po prostu odszedł na kilka kroków. Ja panikuję, a on stoi sobie obok i rozmawia z... no właśnie. Rozmawia z tą zgrają piosenkarzy w stylu pożal się boże. Wysałam z siebie zduszony jęk. Po chwili szłam już z przyklejonym do twarzy uśmiechem w kierunku mojego taty.
-         Tu jesteś – uśmiechnęłam się do ojca, kładąc mu rękę na ramieniu – myślałam, że już idziemy.
-         Tak tak, chciałem tylko przedstawić ci tych młodych panów. Chyba, że już ich znasz? Wiesz, oni ostatnimi czasy są bar...
-         Nie, nie znam tych panów – weszłam mu w słowo, lustrując towarzyszy ojca wzrokiem.
-         Rozumiem, a więc, to jest- wskazał na blondynka – Nail – potem na tego pierwszego z lewej – Liam – mulat – Zayn – ten od pasków  - Louis – i na końcu ten z loczkami – i Harry. Członkowie zespołu One Direction.
-         Nie słyszałam – odparłam -  A mnie nie przedstawisz? – spojrzałam na niego wyczekująco.
-         Ah, tak. Panowie, to jest moja córka, Hope Marie.
-         Wystarczy Hope – wysiliłam się na najbardziej szczery uśmiech.
Podałam rękę mulatowi, który stał najbliżej. Już, już miałam podać ją w zwyczajny – kumpelski sposób, kiedy mój ojciec chrząknął znacząco. Ciężko westchnęłam i zmieniłam pozycję ręki. Teraz ten chłopak powinien pocałować mnie w wystawioną dłoń. Przynajmniej tak przewiduje etykieta dworka – uśmiechnęłam się w myślach na to sformułowanie. Jednak nie stało się tak. Chwycił moją dłoń i mocno ją potrząsnął. Spojrzałam równie znacząco na ojca, tyle że uniosłam jeden kącik ust ku górze. Chłopak – któremu chyba było na imię Zayn zrozumiał swój błąd, i chciał się poprawić, ale cofnęłam rękę. Gdyby widział nas jakiś fotoreporter, to i tak zrobiliśmy sobie wystarczający obciach. Uprzedzona zachowaniem Zayna kolejno podawałam rękę chłopcom – już w normalny sposób. Gdy doszłam już do końca grupki znów cofnęłam się o krok do tyłu.
-         Tato? – spojrzałam na niego wyczekująco.
-         Mhm, my już będziemy się zbierać. –ojciec zaczął żegnać się z grupą.
-         My też, musimy znaleźć jakiś hotel – chłopiec z kręconymi włosami podchwycił rozmowę – mieszkamy w innej części miasta, nie chcemy tłuc się dziś przez cały Londyn, rozumie pan... – uśmiechnął się bardziej do mnie niż do ojca. Mało zainteresowana rozmową pokiwałam głową i sztucznie się uśmiechnęłam. Modliłam się w duchu, żeby ojciec nie wpadł na...
-         Hotel? Jaki hotel? Panowie, dziś możecie przenocować w mojej willi, zapraszam, miejsca starczy dla wszystkich! – właśnie na to.
Zaklęłam w duchu. Jeszcze tego brakuje – zgraja jakichś nieogarniętych facetów niedaleko mojego pokoju. Z lekcji gry na fortepianie nici. No bo jak się skupić, gdy słucha cię zgraja obcych ludzi?
Gdy ojciec podał tej bandzie nasz adres i wreszcie się z nimi pożegnał udaliśmy się do samochodu. On w szampańskim nastroju, ja z wielką , czarną chmurą gradową nad głową. 

***
Na razie pierwszy rozdział. Nie wiem, czy nie porwałam się z motyką na słońce zakładając tego bloga. Zobaczę, jak to będzie. Nie zdecydowałam nawet, na którym chłopcu skupię całą fabułę. 

Mogę liczyć na jakieś komentarze? :)


Możecie znaleźć mnie na Twitterze: 

@HopeCreews

O mnie

Moje zdjęcie
Nazywam się Hope. 'Hope' znaczy nadzieja, prawda?